10 punktów Marka Brunne z dnia 3 grudnia 1981 po których czerwoni wywołali wojnę jaruzelsko-polską

RW: W moim kadrze aparatu w telefonie ukazałem więcej:
W Polsce po 1989 jakie Samorządy na to się godzą?

Pro-Life Bez Cenzury: Podpisy przeciw aborcji
W Polsce przed i po 1989 jakie Rządy godzą się na zabójstwo?- Ryszard Wieczorek


Autor: MONITOR DOLNOŚLĄSKI - Wrocław 16.12.1981 - Pismo czasu stanu wojennego dla:
województw: jeleniogórskiego, legnickiego, wałbrzyskiego i wrocławskiego
Dziennik Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej 8.12.1981
Jelenia Góra - Legnica - Wałbrzych - Wrocław

MONITOR DOLNOŚLĄSKI 17.12.1981
- Pismo czasu stanu wojennego dla:
województw: jeleniogórskiego, legnickiego, wałbrzyskiego i wrocławskiego

10 punktów Marka Brunne

Radykałowie chcą mieć jeszcze trochę czasu

Od naszego specjalnego wysłannika z Gdańska

W poniedziałek, w Gdańsku rzecznik prasowy Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" Marek Brunne wydał oświadczenie następującej treści:

NSZZ "Solidarność"

W dniu wczorajszym rzecznik prasowy rządu wydał oświadczenie nie w pełni poprawnie nawiązujące do znaczenia i treści dokumentu uchwalonego w dniu 3 grudnia br. na radomskim spotkaniu Prezydium Komisji Krajowej z przewodniczącymi zarządów regionalnych NSZZ "Solidarność".
Wyjaśniam:

1) Dokument ten jest projektem stanowiska KK wobec sytuacji w kraju. Jest on także projektem oceny wyników rozmów pomiędzy przedstawicielami władz PRL, a grupą negocjacyjną naszego związku. Został on skierowany do konsultacji w zakładach pracy wśród członków "Solidarności". W celu umożliwienia przeprowadzenia tych konsultacji posiedzenie KK przewidywane na dzień 8.12 br. zostało przełożone. Termin określi Prezydium KK.

2) Prezydium KK nie odrzuciło porozumienia narodowego ani nie stara się zaostrzyć klimatu społeczno-politycznego w kraju. Dążenie do porozumienia jest częścią uchwały programowej związku, którą Prezydium KK jest zobowiązane realizować w myśl treści statutu NSZZ "Solidarność". W końcowych zdaniach projektu stanowiska KK wymieniono listę problemów, których rozstrzygnięcie spowoduje, że porozumienie narodowe stanie się po prostu faktem.

3) Lista tych problemów nie jest nowa. Wszystkie one mieszczą się wśród tematów formalnie zaakceptowanych do negocjacji podczas plenarnego spotkania przedstawicieli władz państwowych i KK, odbytego w dniu 17 listopada br. (reforma gospodarcza, Społeczna Rada Gospodarki Narodowej, samorządy lokalne, praworządność, dostęp do środków masowego przekazu...). Niestety ani termin kolejnego spotkania plenarnego, ani termin podjęcia rozmów w sprawie dostępu do środków masowego przekazu nie został jak dotąd po blisko trzech tygodniach oczekiwania określony. Rozmowy dotyczące wyjątkowo ważnych problemów gospodarczych nie dają w pełni zadowalających wyników.

4) Dalszy przebieg tych rozmów, rezultaty osiągnięte przed najbliższym posiedzeniem KK i perspektywy ich realnej kontynuacji będą miały, obok konsultacji prowadzonej obecnie wśród członków "Solidarności", decydujące znaczenie przy opracowaniu oficjalnego stanowiska KK.

5) Kolejna już zapowiedź przedstawienia Sejmowi projektu ustawy o nadaniu rządowi PRL bliżej nieokreślonych specjalnych uprawnień poddała w wątpliwość szczerość prowadzonych w tym czasie rozmów.

6) Te same wątpliwości budzi działalność propagandy starającej się wytworzyć psychozę narastającej fali strajkowej. Ocenia się powszechnie, że ten zafałszowany obraz sytuacji ma, podobnie jak w trakcie poprzedniej sesji Sejmu, stworzyć swoisty klimat społeczny wpływający na decyzje posłów.

7) Przypominam, że w dniu 30.10 (poprzednia sesja Sejmu) strajkowało ponad 250 000 osób zatrudnionych niekiedy w ważnych gałęziach gospodarki i wytwórczości. Obecnie ilość osób strajkujących zmalała więcej niż 10-krotnie. Strajk przynosi minimalne straty. Obejmuje on przejściowo niektórych pracowników naukowych. Zasadność tego protestu została potwierdzona przez najwyższe autorytety naukowe, w tym przez konferencje rektorów. Dotyczy on niezgodnego z projektem ustawy o szkolnictwie wyższym i praktyką przyjętą we wszystkich uczelniach kraju sposobu wyboru rektora Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Radomiu. Zdaniem Prezydium KK strajk ten jest sztucznie podtrzymywany. Mają również miejsce ukierunkowane na prowokowanie członków związku akcje inicjowane przez władze administracyjne różnych szczebli.

8) Wszystkie te elementy będące połączeniem faktów i towarzyszącej im propagandy stanowiły podstawę do opracowania przez przewodniczących regionów i Prezydium KK projektu stanowiska przekazanego do konsultacji wśród członków "Solidarności".

9) Trzeba jeszcze raz stwierdzić, że omawiany projekt nie jest odrzuceniem porozumienia narodowego. Jest on zwróceniem uwagi na to, że porozumienie narodowe jest możliwe w konkretnej atmosferze pokoju społecznego. Ten pokój społeczny zależy nie tylko od dyscypliny i daleko idącej samokontroli organizacji związkowych, które wierząc w rozwiązanie naszych podstawowych problemów na drodze rozmów z władzami PRL zawiesiły akcje protestacyjne. W znacznie większej mierze zależy on od decyzji i postępowania organów administracyjnych i kontrolowanej przez nie propagandy.

10) Zachowując nadzieję, że warunki tego pokoju społecznego zostaną przywrócone i utrzymane Prezydium KK stwierdza, że w takich warunkach osiągnięcie koniecznego porozumienia narodowego będzie jak i dotąd traktowane jako podstawowe zadanie programowe naszego związku.

Rzecznik Prasowy
Komisji Krajowej
Marek Brunne

Gdańsk, 7 grudnia 1981 r.

Poniedziałkowe oświadczenie Marka Brunne'a ma być ripostą na opublikowane dzień wcześniej oświadczenie rzecznika prasowego rządu. W gruncie rzeczy jest jednak interpretacją całkiem innego dokumentu - stanowiska zajętego przez Prezydium Komisji Krajowej i przewodniczących zarządów regionalnych "Solidarności" w Radomiu w dniu 3 grudnia. Tamto radomskie oświadczenie zbulwersowało opinię publiczną, gdyż jednoznacznie przekreśliło nadzieje na porozumienie i uspokojenie sytuacji w naszym kraju. Marek Brunne stara się je złagodzić - być może jest to rezultatem sobotniego spotkania Lecha Wałęsy z prymasem Polski arcybiskupem Józefem Glempem - jednakże nie czyni to sytuacji klarowniejszą. Oczywiście, wali we władzę, że wszystkiemu winna. Gdybym był na jego miejscu, prawdopodobnie postąpiłbym tak samo. Tylko w ten sposób przecież można odwrócić uwagę milionów członków "Solidarności" od tego, co dzieje się w kierownictwie związku. A tam od zjazdu w gdańskiej hali "Olivia" trwa nieustanna przepychanka i bezpardonowa walka o wpływy. Przypomnijmy sobie nie dawne ustąpienie z prezydium Janusza Onyszkiewicza albo wolty wyczyniane przez Andrzeja Gwiazdę. Trudno już nawet określić, gdzie przebiegają linie podziału i ile ich w ogóle jest. W tej chwili wydaje się jednak, że górę biorą radykałowie, zwolennicy metody "im gorzej tym lepiej". Oni to właśnie prą do konfrontacji. Chcą władzy za wszelką cenę - władzy w związku i władzy w państwie. Stąd rozbieżności i podziały. Ale o tym, że są rozdźwięki - w publikacjach związkowych cisza. Czasami tylko, gdzieś między wierszami, coś się przeciśnie...

A tymczasem jak inaczej, jeśli nie coraz większą właśnie rozbieżnością stanowisk, tłumaczyć fakt, że już po raz któryś z rzędu jeden oficjalny dokument kierownictwa związku jest w kilka dni później tłumaczony przez inny? Tak było przecież z uchwałą podjętą na listopadowym posiedzeniu KK, którą nazajutrz "łagodził" Lech Wałęsa. Tak jest i obecnie z oświadczeniem Marka Brunne'a.

To wszystko mąci obraz. Propagandziści "Solidarności" usilnie od wielu miesięcy dążą do utrzymania tego mętliku. Nie trzeba być psychologiem badającym reakcje tłumów, żeby wiedzieć, że w atmosferze chaosu wystarczy parę demagogicznych hasełek i masy pójdą na łeb, na szyję, choćby w przepaść.

Słowem: To, co w poniedziałek zrobił rzecznik "Solidarności" niczego nie wyjaśnia, a tylko podtrzymuje stan niepewności. Jest to człowiek wykształcony i zbyt doświadczony, aby nie wiedział, co podpisuje. Wydał mianowicie oświadczenie, które w nieco złagodzonej formie atakuje władze państwowe i jednocześnie znakomicie kamufluje radykalne zapędy związkowego kierownictwa. W dodatku oświadczenie to można dowolnie interpretować w zależności od tego, jak się rozwinie sytuacja.

Tymczasem Prezydium Komisji Krajowej po raz drugi w ostatniej chwili przełożyło termin kolejnego posiedzenia KK. Najpierw Komisja Krajowa miała się zebrać 1 grudnia, później - 8, teraz mówi się nieoficjalnie, że posiedzenie będzie 11. Oficjalny pretekst odwlekania "krajówki" - to potrzeba szerokiej "konsultacji" radomskiego "stanowiska". Propaganda związkowa nakręca "masowe poparcie" dla tamtego dokumentu. Czyli - radykałowie chcą mieć jeszcze trochę czasu.

MAREK RYBCZYŃSKI



Autor: Artur Śliwiński dla: ik2018@pro-moc-ja.pl
Data: 20.09.2018


NARODZINY LIBERALNEGO KLANU. W OGNIU WALKI ZE SPOŁECZEŃSTWEM


Na wstępie przytoczymy ideową przypowieść przewodniczącego komisji sejmowej z X kadencji Sejmu RP (1989-1991) prof. Andrzej Zawiślak: "Jeżeli w wiosce brakuje jedzenia, to wszyscy rozsądni mieszkańcy ostatni pokarm dają myśliwemu, a nie dzieciom, gdyż tylko myśliwy może przynieść jedzenie do wsi. Tym myśliwym w naszym przypadku jest zakład pracy". Wygłasza to profesor ekonomii, dopatrujący się analogii między skrajnie ekstremalną sytuacją prymitywnego plemiona myśliwskiego i sytuacją gospodarczą Polski.

Ówczesne rządy w Polsce nie chciały przyjąć do wiadomości oczywistej dla społeczeństwa odpowiedzi na pytanie: dlaczego w wiosce brakuje jedzenia?

Najpierw władze polityczne przeprowadzały planową eksterminację przedsiębiorstw państwowych, czyli (w stylistyce przypowieści prof. Zawiślaka) urządziły... polowanie na myśliwych. Echo ideologicznego ataku na przedsiębiorstwa państwowe słychać do dnia dzisiejszego, chociaż każdy, kto zna nieco historię gospodarczą Polski wie, jak przed II wojną światową dobrze funkcjonowały państwowe koleje, banki i przedsiębiorstwa. Przypowieść prof. Zawiślaka została wygłoszona przy okazji debaty sejmowej nad ustawą dotyczącą „złagodzenia warunków” zwolnień pracowników zakładów pracy z powodu trudnej sytuacji ekonomicznej tych zakładów. Jeśli uważnie przeczytać uchwaloną ustawę, rzuca się w oczy fakt, że powodów do zwolnień pracowników może być wiele, a właściwie każdy powód jest dobry. Już w pierwszym artykule zostało zapisane, że ustawa ma zastosowanie do zakładów pracy w których następuje zmniejszenie zatrudnienia również "w związku ze zmianami organizacyjnymi, produkcyjnymi albo technologicznymi, w tym gdy zmiany te następują w celu poprawy warunków pracy lub warunków środowiska naturalnego...", czyli praktycznie bez żadnych ograniczeń. Ten legislacyjny wybieg "odwracania kota ogonem" został w następnych latach mocno spopularyzowany. Polegał on na wskazaniu tak ogólnikowych i nieprecyzyjnych zasad redukcji zatrudnienia, że zasady przestały obowiązywać. Z debaty sejmowej wynika, że posłowie X kadencji Sejmu RP wiedzieli o tym wybiegu, lecz przypadł on im widocznie do gustu.

O co w tym wszystkim chodziło? Z debaty dowiadujemy się, że panuje wśród posłów wielki niepokój w związku z konsekwencjami rosnącej fali zwolnień ludzi z pracy. Ale nie był to wcale niepokój o społeczne konsekwencje lawinowo rosnącego bezrobocia, czego należało się spodziewać zarówno wśród posłów-weteranów NSZZ "Solidarność", jak też wśród posłów przywiązujących rzekomo wielkie znaczenie do "kwestii socjalnej", tj. lewicy socjalistycznej PZPR, czy w ostateczności choćby wśród posłów-aktywistów OPZZ. Posłowie deklarujący głębokie przywiązanie do Wiary katolickiej zapomnieli o tym, co głosił Leon XIII w encyklice Rerum Novarum. Cele ustawy jasno określiła posłanka-sprawozdawczyni Teresa Liszcz (prawnik):

"...ustawą, która ma amortyzować pewne negatywne skutki, jakie mogą zaistnieć w związku z wdrażaniem pakietu ustaw gospodarczych, jest ustawa o szczególnych zasadach rozwiązywania stosunków pracy", a to oznacza, że "kwestia socjalna" poszła w kąt. To była operacja pod narkozą, a nie próba znalezienia rozwiązania tej kwestii.

Oto w taki sposób formował się nowy pogląd na znaczenie pracy w życiu społecznym i gospodarczym. Wedle niego, praca nie ma żadnego znaczenia. Widać było zaangażowanie na polu przeciwieństwa pracy, któremu Thorstein Veblen poświęcił wybitne dzieło "Teoria klasy próżniaczej". Polityczne pasożytnictwo zrodzone przez klan liberalny w Polsce - nadal dominujące w kręgach politycznych - ma źródło w głębokiej niechęci do pracy. Tak dalece przerasta ono zjawiska obserwowane przez wspomnianego wybitnego ekonomistę amerykańskiego, że nie mieści się w jakiejkolwiek teorii ekonomii.

Może członkowie klanu liberalnego nie wiedzieli, co to jest "kwestia socjalna"? A może uznali ją za przejaw zwalczanego socjalizmu? Warto zapisać te pytania, gdyż dotyczą nie tylko liberalnego klanu, lecz wielu innych ludzi w Polsce. Wybitni polski ekonomista Leon Biliński, zdecydowany krytyk socjalizmu, bardzo dawno temu skorygował błędne rozumienie problemu, odradzającego się ponownie w latach 1989-1991:

W braku bezstronnej informacji społeczeństwo gotowe jest rzucić kamieniem w każdego, kto choćby tylko przypadkowo użyje frazesu "kwestia społeczna" gotowe jest potępić pod nazwą "socjalizmu" najrozmaitsze tendencje - złe i chwalebne - począwszy od rewolucjonistów a la Marks, aż do znakomitych uczonych francuskich i niemieckich [...] za to, że wywodzą teoretycznie potrzebę ratunku społeczeństwa przed socjalizmem przez rozsądne reformy w duchu konserwatywnym; skłonne jest dawać chętny posłuch niesumiennym jednostkom, które łowiąc ryby w mętnej wodzie, pragną uśmiercać swych przeciwników czy nieprzyjaciół osobistych prostym pomawianiem ich o "socjalizm!".

Dzisiaj znowu daje znać o sobie brak dostatecznej wiedzy ekonomicznej i wynikająca z tego podatność na manipulację.

Nauka ekonomii zaślepiona [...] w nieomylnej rzekomo zasadzie laissez faire nie chciała przez dłuższy czas uznać istnienia kwestii społecznej; gdy zaś w końcu doszła do tego uznania przy pomocy ulepszonej metody naukowej i zapragnęła przedstawić możność pokojowego rozwiązania owej kwestii, znalazła tymczasem socjalizm tak rozwielmożnionym, że musiała z nim stanąć w bezwzględnej sprzeczności, tak co do celów, tak co do środków - prof. Biliński zapisuje własne spostrzeżenia 34 lata przed rewolucją bolszewicką w Rosji, która potwierdziła trafność jego obserwacji. Nie ulega wątpliwości, że wspomniane zaślepienie polegające na ignorowaniu kwestii społecznej jest bardzo charakterystyczne dla władz ustawodawczych i wykonawczych w Polsce. Było i jest nadal jaskrawo widoczne, zdecydowane i wszechwładne. Cechuje ono pewien typ umysłowości, a szczególnie zawężenie horyzontów. Jest to umysłowość indywidualistyczna, ślepa na zjawiska społeczno-ekonomiczne. Jest to cofnięcie się do poziomu infantylnych egoistów, a zarazem trudne do odrobienia cofnięcie myśli ekonomicznej o półtora wieku!

Fałszywe rozumienie "kwestii socjalnej" zaszło tak daleko, że nie tylko opinia publiczna daje się ogłupić "niesumiennym" jednostkom. Popularne są ultraliberalne partie polityczne, które "socjalizm" widzą w każdym przypadku pomocy społecznej. Torują drogę już nie tyle "staroświeckiemu" darwinizmowi społecznemu, ile jeszcze bardziej zbrodniczemu współczesnemu maltuzjanizmowi (neomaltuzjanizmowi). O tym, że rozkrzewia się neomaltuzjanizm w Polsce, niestety, mało się mówi.

Upłynęło sto kilkanaście lat od czasu sformułowania jasnej i prostej wykładni: ...nie uważać robotnika za niewolnika, kierować się zasadą, że należy w nim uszanować godność osobistą podniesioną jeszcze przez charakter chrześcijanina; praca zarobkowa, według świadectwa rozumu i filozofii chrześcijańskiej nie tylko nie poniża człowieka, ale mu zaszczyt przynosi, ponieważ daje mu szlachetną możność utrzymania życia - bezwstydem zaś i nieludzkością jest uważać człowieka za narzędzie zysku i szacować go według tego; ile mogą jego mięśnie i jego siły [...] Zbrodnią o pomstę do nieba wołającą jest pozbawiać kogoś należnej mu płacy.

Przytaczając słowa z encykliki Rerum Novarum przypomnijmy omawianą w poprzednim fragmencie naszej publikacji "gilotynę płacową" Leszka Balcerowicza, którą Sejm zastosował wobec pracowników przedsiębiorstw państwowych. Wprowadzając (rzekomo w imię walki z inflacją) horrendalnie wysokie odsetki karne za wzrost funduszu płac w przedsiębiorstwach państwowych, doprowadził do zrzucenia na pracowników ciężaru potężnego wzrostu cen. Śmiało można powiedzieć, że obciążył ich wysokim podatkiem inflacyjnym. Nie troszczył się o to, czy pozbawia ich należnej płacy.

Kryzys ekonomiczny zwiększa obowiązki socjalne państwa (o czym mówi się w ekonomii), a tymczasem rząd Mazowieckiego gwałtownie te obowiązki redukował; w ten sposób wpędzając w nędzę rzesze Polaków. Problem bezrobocia został sprowadzony do absurdu, który trwa do dzisiaj. Nagminnie ukrywa się rzeczywisty stan bezrobocia, zwłaszcza w młodym pokoleniu, a także jakość ofert zatrudnienia (np. na umowach "śmieciowych"). W "pakiecie Balcerowicza" znalazła się ustawa o zatrudnieniu (z błędem w tytule, gdyż jej zapisy dotyczą "walki z bezrobociem"). Zanim omówimy niektóre z tych zapisów - nadal aktualne - warto zastrzec, że wcześniej sygnalizowana w niniejszym tekście "ustawa o zasadach rozwiązywania umów o pracę z powodu trudnej sytuacji ekonomicznej przedsiębiorstw" była cynicznie propagowana jako ...pomoc dla zakładów pracy i ... zwalnianych pracowników. Może fałsz ten nie byłby godny uwagi, gdyby nie to, że stał się kamieniem węgielnym późniejszej polityki socjalnej.

Po kilku latach, w 1997 roku Minister Pracy i Polityki Społecznej w rządzie Mazowieckiego Jacek Kuroń (historyk?) szczerze powiedział: "Nasz "skok w kapitalizm", tak jak go przeprowadzono, był pierwszym wielkim oszustwem..."

Jak należy podchodzić do kwestii bezrobocia? Z pewnością inaczej, niż rząd Mazowieckiego i rządy następne. Prof. Władysław Grabski sprawę traktował bardzo poważnie: "Najboleśniejszym jest dla nas objaw bezrobocia [...].Państwo i rząd musi świadomie przychodzić z pomocą ofiarom tego bezrobocia. Pod tym względem polityka rządu była zawsze konsekwentna". Podkreślał następnie, że "ze strony rządu musi być stała i konsekwentna piecza nad tym, ażeby warstwy robotnicze nie zostały pozbawione swoich zdobyczy socjalnych, ażeby mogły spokojnie patrzeć na swój los w zakresie polityczno-społecznym".

Z pewnością nie był to wyłącznie osobisty pogląd premiera polskiego rządu. Nie trzeba udowadniać, że Grabski był ekonomistą o wysokiej kulturze, znakomicie wykształconym i świetnie zorientowanym w zawiłościach kryzysu gospodarczego i finansowego, a tym bardziej nie trzeba udowadniać, że nie był ... socjalistą.

Problem bezrobocia w Polsce był w latach 1989-2018 lekceważony, minimalizowany, i zarazem przedstawiany fałszywie (jeszcze za wcześnie, aby zająć się problemem dzisiejszego bezrobocia).

W dyskusji nad ustawą o zasadach rozwiązywania umów o pracę pominięto jeden z fundamentalnych problemów ustrojowych: prawa pracownicze. Do ustawy wprowadzono niewinny pozornie zapis:
W razie niezawarcia porozumienia (ze związkami zawodowymi - A.Ś) z powodu niemożności uzgodnienia przez strony jego treści, zasady postępowania w sprawach dotyczących pracowników objętych zamiarem masowego zwolnienia z pracy określa kierownik zakładu pracy w drodze regulaminu.

Bezspornie oznacza to rzucenie związków zawodowych na kolana. Od tej pory prawo zrzeszania się pracowników stało się iluzoryczne. Jeżeli bowiem związki zawodowe de facto nie mają żadnych możliwości sprzeciwienia się zwolnieniom grupowym czy żądania od kierownictwa odpowiedzialności za stan przedsiębiorstwa, funkcje związku zawodowego zostają sprowadzone do praktycznie "socjałków-koszałków", np. takich, jak organizowanie zakładowych wypraw na grzyby. Kierownicy zakładów pracy zostali wyposażeni przez ustawodawcę w broń, która zawsze jest sprawna i mocna: zwolnienie zbiorowe.

W tym świetle trzy dni prac sejmowych (27-29 grudnia 1989 roku) mają znaczenie przełomowe. Po ich upływie związki zawodowe w Polsce praktycznie przestały się liczyć jako czynnik społeczny i polityczny, a niewykluczone, że znalazły się w gorszym położeniu, aniżeli związki zawodowe za czasów Edwarda Gierka.

Była to jedna z najistotniejszych zmian ustrojowych. Odrzucone zostało podstawowe rozwiązanie kwestii socjalnej: skuteczna i usankcjonowana prawnie zbiorowa ochrona praw pracowniczych. Wolność zrzeszania pracowników została wyprana z treści (co zostało później chętnie wykorzystane przez zagraniczne korporacje i sieci handlowe).

Degradacja związków zawodowych nie była wyjątkowym przypadkiem. Gdy analizujemy działalność rządów w III Rzeczypospolitej, uderzające jest systematyczne i konsekwentne rozbijanie wszelkich polskich zrzeszeń gospodarczych i zawodowych. W czasie uchwalania ustaw antyrobotniczych już pracowano nad projektami ustaw rozbijających polską spółdzielczość mieszkaniową, handlową, rolniczą i pracowniczą, aby otworzyć szerokie pole działania zagranicznym korporacjom. W styczniu 1990 roku uchwalono ustawę o likwidacji polskich sieci spółdzielczych (określanej eufemistycznie jako "ustawa o zmianach w organizacji i działalności spółdzielczości".

Stowarzyszeniom gospodarczym narzucono zasady internacjonalistyczne, dzięki którym zostały one opanowane przez kapitał zagraniczny

(de facto stały się one ekspozyturami kapitału zagranicznego). W 1989 roku z inicjatywy rządu utworzono Agencję do Spraw Inwestycji Zagranicznych, która dysponowała prawem zwolnienia spółek z kapitałem zagranicznym z podatku dochodowego i z ceł na środki trwałe. Nikomu z ówczesnych przywódców politycznych nie przyszło do głowy, aby powołać do życia podobną Agencję do Spraw Inwestycji Krajowych. Następnie dyskryminacja polskich przedsiębiorstw przyjęła "innowacyjne" - legalne i nielegalne - formy. Posłużono się mianowicie kreacją chaosu prawnego, w którym zagraniczne korporacje stały się nietykalne. Z polskiej gospodarki urządzono pastwisko, na którym pasły się "święte krowy". Ten stan rzeczy utrzymuje się do tej pory. Do dnia dzisiejszego władze polityczne blokują reaktywowanie samorządu gospodarczego (działającego nawet w latach komunizmu).

Skąd bierze się z trudem skrywana wrogość do zrzeszeń gospodarczych i zawodowych? Odpowiedzi na to pytanie możemy się domyślić po przeczytaniu następującego fragmentu podręcznika z ekonomii prof. Stanisława Głąbińskiego:
"Zrzeszaniu się ludzi i ich środków materialnych zawdzięczamy potężny rozwój górnictwa, przemysłu, handlu, komunikacji, banków, ubezpieczeń, w społeczeństwie nowożytnym. Zrzeszanie się pracy i kapitałów stworzyło z jednej strony wielkie przedsiębiorstwa prywatne, z drugiej zaś umożliwiło powstawanie stowarzyszeń wytwórczych, udziałowych, konsumpcyjnych i innych, współzawodniczących nieraz z powodzeniem z przedsiębiorstwami kapitalistów. Zrzeszanie się przedsiębiorców wytworzyło związki celem regulowania produkcji, płac i cen (kartele) oraz ściślejsze związki monopolistyczne (trusty); ale równocześnie zrzeszanie się zawisłych pracowników i robotników podniosło ich silę i wpływy do równej miary ze związkami przedsiębiorców. W rozwoju zrzeszeń widzą niektórzy socjologowie i ekonomiści początek przeobrażenia się całego ustroju gospodarczego w system związków spółdzielczych i zawodowych".

Czy tak trudno zauważyć, że krajowe zrzeszenia gospodarcze i zawodowe stanowiłyby zbyt silną konkurencję dla kapitału zagranicznego?

Zajrzyjmy za kulisy przemian. W 1989 roku Polska była głęboko pogrążona w dekadencji: gospodarczo, społecznie, ideologicznie. Dogmaty neoliberalizmu były słabo rozpoznawane (jeszcze nie został opublikowany Konsensus Waszyngtoński, który zawierał dziewięć przykazań dla neoliberalnej polityki gospodarczej). Jednak dzięki staraniom międzynarodowych instytucji finansowych oraz pospiesznej reedukacji wykładowców ekonomii marksistowskiej neoliberalizm rozprzestrzenia się w gospodarce narodowej jak tkanka rakowa.

Spostrzeżenie nie jest oryginalne, za to sporo zyskuje dzięki analizie historycznej. Przypomnijmy podstawowy wniosek z naszych analiz, iż w powojennej Polsce nie istniał liberalny nurt społeczny lub ekonomiczny. W 1989 roku władzę polityczną obejmują ludzie pozbawieni zaplecza społecznego, ideowego i politycznego, którzy "nie wiadomo skąd się wzięli". Nie wystarczy bowiem wykazać, że był to skutek dramatycznej sytuacji gospodarczej, czy powszechnego wówczas niezadowolenia społecznego, tak jakby "byt określał świadomość". Rola władzy politycznej nie może być pomijana, zwłaszcza gdy jest to rola destrukcyjna. Dlatego zanim przejdziemy do ukazania, jak rosły w Polsce aktywa klanu liberalnego, trzeba usunąć kilka niedopowiedzeń. Większość z nich dotyczy zjawisk społecznych i ekonomicznych.

Najważniejsze niedopowiedzenia dotyczą polskiego przemysłu, a dokładniej tego, co się z nim działo. W styczniu 1990 roku zastanawia się nad tym mocno zaniepokojony senator prof. Włodzimierz Bojarski (ekonomista):

Dokonane dotychczas przemiany w Polsce znaczna część społeczeństwa ocenia jako niedostateczne i spóźnione. Pozostawiają one czas i swobodę dawnej nomenklaturze partyjnej na dostosowanie się i dobre urządzenie w nowych warunkach kosztem reszty społeczeństwa [...] Brak choćby kilku spektakularnych aktów sprawiedliwości w stosunku do osób winnych tak wielkiego wyniszczenia i zubożenia kraju".W końcu konkluduje: przegrywamy wyścig z czasem i historią.

Zacny profesor wówczas nie domyślał się, że sprawy przybiorą jeszcze gorszy obrót.

Inne niedopowiedzenie odnosi się do popularnego stwierdzenia "uwłaszczenie nomenklatury". Nie chodzi o nadmierne eksponowanie owego - fatycznie dokonanego - uwłaszczenia, ale o ukrywanie późniejszych, znacznie bardziej wpływowych beneficjentów rozgrabiania majątku narodowego.

Chodzi przede wszystkim o skutki fałszywej polityki gospodarczej. Pierwszy, to skutek polityki gospodarczej ostatnich dwóch rządów komunistycznych. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych ub. wieku polityka gospodarcza stała się preludium do "neoliberalnego przełomu", przynosząc władzy komunistycznej dwa zatrute owoce. Pierwszym z nich była "nowatorska" ustawa o przedsiębiorstwach państwowych, które zyskały większą - lecz pozorną - autonomię, zaś druga - o wolności gospodarczej. Obydwie ustawy zdobyły uznanie ze strony naiwnej opinii publicznej. Nikt nie zastanawiał się, co one w istocie znaczą (również później nikt się nad sensem tych ustaw nie zastanawiał). Przyjęto zatem, że były to kamienie milowe do gospodarki wolnorynkowej.

Nie zamierzamy nużyć Czytelnika drobiazgowym omówieniem tych ustaw. Musimy jednak zaznaczyć, że pierwsza z tych ustaw umożliwiała dyrektorom przedsiębiorstw państwowych samodzielne zawieranie transakcji handlowych, naturalnie z wieloma ograniczeniami. Druga ustawa umożliwiała – teoretycznie wszystkim osobom – podejmowanie działalności gospodarczej. Gdy złożymy razem obydwie ustawy, okaże się, że dyrektorzy przedsiębiorstw w tej fazie byli najważniejszymi aktorami zapoczątkowanych przekształceń ustrojowych. Dysponowali bowiem (znowu - z wieloma ograniczeniami) podażą środków produkcji oraz dóbr konsumpcyjnych. Sytuacja stała się niezwykle korupcjogenna. Jak grzyby po deszczu pojawiały się przedsiębiorstwa i fundacje zajmujące się pośrednictwem handlowym między przedsiębiorstwami państwowymi i finalnymi odbiorcami ich produktów. Do tego dochodziła działalność prywatnych handlowców zajmujących się importem, ale to był margines. Silny wzrost cen oznaczał, że zyski tych pośredników handlowych pochodziły głównie ze zdyskontowania różnicy między ceną zakupu i ceną sprzedaży, czyli ze spekulacji (niech żyje spekulacja! - to hasło trawi mózgi wielu Polakom także dzisiaj). W tym powszechnym spekulacyjnym procederze dyrektorzy przedsiębiorstw (oraz ich krewni i zaufani) dlatego znaleźli się w uprzywilejowanej sytuacji. Mogli jednocześnie stać po obydwu stronach lady: raz jako sprzedawcy, dwa jako pośrednicy handlowi. Głośny był przypadek, gdy oddzielone od siebie płotem fabrycznym dwa wcześniej kooperujące przedsiębiorstwa państwowe korzystały z pośrednika mającego siedzibę oddaloną od nich o czterysta kilometrów.

Ten fenomen nazywamy pierwszym "uwłaszczeniem nomenklatury". Niektórzy czytelnicy mogą nadal zazdrościć jej znakomitych okazji wzbogacania się. Ale nie był to koniec historii. Wszystko działo się pod "troskliwą opieką" ówczesnych władz politycznych, z czynnym udziałem wysokich funkcjonariuszy partyjnych. Wiemy o tym dostatecznie dużo.

Poczynania "wyzwolonych" dyrektorów miały niestety jeden słaby punkt. Zarówno wcześniej, jak później w okresie rządów Tadeusza Mazowieckiego, funkcjonował rozbudowany w latach komunizmu system inwigilacji dyrektorów przedsiębiorstw (nie należy zapominać, czym był system komunistyczny). Z reguły kierownikiem kadr w przedsiębiorstwie był funkcjonariusz SB (czasem naśladowano wzory sowieckie, według których pierwszy zastępca dyrektora również powinien być dobrze umocowany w strukturach służby bezpieczeństwa). Dlatego skorumpowanych dyrektorów w krótkim czasie zapędzano do współpracy ze służbą bezpieczeństwa jak stado baranów. Może warto przytoczyć autentyczny przykład. Do dyrektora naczelnego przychodzi nieznajomy z przezroczystą torbą wypełnioną dolarami. Wykłada dolary na biurko dyrektora i zamawia dużą partię poszukiwanych na rynku artykułów gospodarstwa domowego. Dyrektor sprzeciwia się, na co nieznajomy wybucha głośnym śmiechem: przecież wszyscy widzieli, jak wchodziłem do pańskiego gabinetu z torbą pieniędzy. Czy ktoś uwierzy, że nie wziął pan łapówki?

Po pierwszym "uwłaszczeniu nomenklatury" - pod kontrolą i opieką służby bezpieczeństwa - nastąpiło więc drugie, znacznie potężniejsze uwłaszczenie. Kto przeczytał dwa poprzednie fragmenty publikacji łatwo zrozumie, że debata sejmowa w dniach 27-29 grudnia 1989 roku dotyczyła w istocie rzeczy ataku rządu na przedsiębiorstwa państwowe i odsłaniała przygotowania do prywatyzacji. Atak ten był dla dyrektorów przedsiębiorstw państwowych silnym wstrząsem. Dyrektorzy otrzymali jasny sygnał, że ich kariery są praktycznie skończone. Marny byłby ich los, jeżeli nie weszliby na samodzielną ścieżkę biznesową (na szczęście możliwości spekulacji były coraz większe). Również inwigilujący ich oficerowie nie pozostali bezczynni, lecz śmiało wysunęli się na czoło powstających środowisk biznesowych.

Paradoks polegał na tym, że dla rządu oraz ukrytych za nim zagranicznych interesów gospodarczych był to niezamierzony efekt (ich bezmyślnego ataku na przedsiębiorstwa państwowe) - niechciana "prywatyzacja".

Ponieważ rząd Mazowieckiego reprezentował zasadniczo inne interesy gospodarcze, znalazł się wówczas w trudnej sytuacji. Za wszelką cenę starał się wyprzedzić nomenklaturę w "procesie prywatyzacyjnym". Rozpoczął zatem wojnę podjazdową z rozwijającymi się grupami nomenklaturowego biznesu. Z wielkim pośpiechem zaczął wprowadzać własny "program prywatyzacyjny".

Dzisiaj trudno stwierdzić, czy hasło szybkiej prywatyzacji wynikało z obawy, że rządowa prywatyzacja okaże się „musztardą po obiedzie”. Wiele na to wskazywało. Zwłaszcza następująca wypowiedź premiera z pierwszego posiedzenia Sejmu w 1990 roku:
Nie jesteśmy przeciwni instytucji spółek, gdyż uważamy je za wypróbowany sposób organizowania działalności gospodarczej. Ale nie możemy jednak pozwolić, aby za parawanem spółek z przedsiębiorstwami państwowymi trwało łatwe i na koszt społeczny przemieszczanie się osób objętych nomenklaturą do prywatnych interesów połączonych z wyprzedażą majątku narodowego za bezcen.

Takich faryzeuszy, którzy później cynicznie wyprzedali majątek narodowy za bezcen było wielu.

Piszemy o ogólnej tendencji, jak zwykle obfitującej w różne odchylenia i nieudane eksperymenty. Sytuacja w Polsce dla nikogo nie była klarowna, toteż większość ludzi gubiła się w gąszczu nadzwyczajnych wydarzeń. Tendencja okazała się jednakże trwała. Każdy kolejny rząd wprowadzał jak najszybciej kolejny program prywatyzacyjny. Sądząc z przebiegu historii, każdy kolejny program był dla kraju coraz gorszy.

Na czym polegał konsensus między kolejnymi generacjami szarańczy "zimą i latem"? Jak wypracowano i stosowano zasady podziału łupów? W początkowym okresie dominowała mieszanka współpracy i konkurencji, naiwności i nieufności. A co było dalej?

Na te pytania odpowiemy w kolejnych fragmentach publikacji. Tutaj jedynie możemy uprzedzić Czytelnika, że odpowiedzi są niezbędne dla poznania charakteru oraz składu osobowego klanu liberałów w Polsce.

                                                                                                          


MONITOR - karta z historii

Autor: MONITOR DOLNOŚLĄSKI - Wrocław 16.12.1981, 17.12.1981 - Pismo czasu stanu wojennego dla:
województw: jeleniogórskiego, legnickiego, wałbrzyskiego i wrocławskiego

Przeciętnemu Polakowi "Monitor" kojarzy się z czymś urzędowym, skierowanym od władzy do społeczeństwa. Jest to zrozumiałe, bo od 1918 r. "Monitor Polski" to pismo urzędowe. Ogłasza teksty uchwał Sejmu i Rady Ministrów oraz zarządzenia naczelnych i centralnych organów państwa. Ale mamy w naszej historii również

innego "Monitora", bez tego przymiotnikowego uzupełnienia, o charakterze zupełnie odmiennym od swego urzędowego następcy.
Po "Merkuriuszu Polskim Ordynaryjnym"; pierwszej w naszym kraju gazecie, "Monitor" był następnym kamieniem milowym w historii prasy polskiej: nawet więcej, w rozwoju myśli społecznej i politycznej, w dziejach kultury. Inicjatorem i protektorem czasopisma był król Stanisław August Poniatowski, a pierwszymi redaktorami biskup Ignacy Krasicki i ksiądz Franciszek Bohomolec. Tytuł nawiązywał do tak zwanego małego "Monitora", którego kilka numerów wydał parę lat wcześniej Adam Czartoryski.
21 marca 1765 r. ukazał się w Warszawie pierwszy numer czasopisma pod takim tytułem. I odtąd przez dwadzieścia lat trafiało ono do rąk co światlejszych czytelników stolicy i kraju. Początkowo raz, a potem dwa razy w tygodniu. Po kilku latach zmienili się redaktorzy, pozostał jednak "Monitor" głównym pismem społeczno-politycznym polskiego Oświecenia. Odegrał wielką rolę w kształtowaniu świadomości narodowej, zrozumieniu potrzeby reform i naprawy Rzeczypospolitej.

Nie bez powodu przypominamy ten fragment historii sprzed dwu stuleci. Nasze pismo czasu stanu wojennego także nosi słowo "Monitor" w tytule. Nie przypisujemy sobie równie wielkich ambicji, pragniemy jednak jego wzorem dobrze służyć krajowi i społeczeństwu.

REDAKCJA

 

 

 

 

 


PN3: Salon Dziennikarski - Gadowski, Kolanek, Korkuć, Piekarczyk, Stankowski, Trzmiel, Wieczorek - Duszniki Zdrój 24 czerwca 2017 r.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

  10.12.2023 Jaśnie(j) bolszewio !  Kryzys wodny jest nierealny, to marksizm. We współpracy z naszymi partnerami i darczyńcami zlikwidujemy...