10 punktów Marka Brunne z dnia 3 grudnia 1981 po których czerwoni wywołali wojnę jaruzelsko-polską
Autor: MONITOR DOLNOŚLĄSKI - Wrocław 16.12.1981 - Pismo czasu stanu wojennego dla:
województw: jeleniogórskiego, legnickiego, wałbrzyskiego i wrocławskiego
Dziennik Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej 8.12.1981
Jelenia Góra - Legnica - Wałbrzych - Wrocław
MONITOR DOLNOŚLĄSKI 17.12.1981
- Pismo czasu stanu wojennego dla:
województw: jeleniogórskiego, legnickiego, wałbrzyskiego i wrocławskiego
10 punktów Marka Brunne
Radykałowie chcą mieć jeszcze trochę czasu
Od naszego specjalnego wysłannika z Gdańska
W poniedziałek, w Gdańsku rzecznik prasowy Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" Marek Brunne wydał oświadczenie następującej treści:
NSZZ "Solidarność"
W dniu wczorajszym rzecznik prasowy rządu wydał oświadczenie nie w pełni poprawnie nawiązujące do znaczenia i treści dokumentu uchwalonego w dniu 3 grudnia br. na radomskim spotkaniu Prezydium Komisji Krajowej z przewodniczącymi zarządów regionalnych NSZZ "Solidarność".
Wyjaśniam:
1) Dokument ten jest projektem stanowiska KK wobec sytuacji w kraju. Jest on także projektem oceny wyników rozmów pomiędzy przedstawicielami władz PRL, a grupą negocjacyjną naszego związku. Został on skierowany do konsultacji w zakładach pracy wśród członków "Solidarności". W celu umożliwienia przeprowadzenia tych konsultacji posiedzenie KK przewidywane na dzień 8.12 br. zostało przełożone. Termin określi Prezydium KK.
2) Prezydium KK nie odrzuciło porozumienia narodowego ani nie stara się zaostrzyć klimatu społeczno-politycznego w kraju. Dążenie do porozumienia jest częścią uchwały programowej związku, którą Prezydium KK jest zobowiązane realizować w myśl treści statutu NSZZ "Solidarność". W końcowych zdaniach projektu stanowiska KK wymieniono listę problemów, których rozstrzygnięcie spowoduje, że porozumienie narodowe stanie się po prostu faktem.
3) Lista tych problemów nie jest nowa. Wszystkie one mieszczą się wśród tematów formalnie zaakceptowanych do negocjacji podczas plenarnego spotkania przedstawicieli władz państwowych i KK, odbytego w dniu 17 listopada br. (reforma gospodarcza, Społeczna Rada Gospodarki Narodowej, samorządy lokalne, praworządność, dostęp do środków masowego przekazu...). Niestety ani termin kolejnego spotkania plenarnego, ani termin podjęcia rozmów w sprawie dostępu do środków masowego przekazu nie został jak dotąd po blisko trzech tygodniach oczekiwania określony. Rozmowy dotyczące wyjątkowo ważnych problemów gospodarczych nie dają w pełni zadowalających wyników.
4) Dalszy przebieg tych rozmów, rezultaty osiągnięte przed najbliższym posiedzeniem KK i perspektywy ich realnej kontynuacji będą miały, obok konsultacji prowadzonej obecnie wśród członków "Solidarności", decydujące znaczenie przy opracowaniu oficjalnego stanowiska KK.
5) Kolejna już zapowiedź przedstawienia Sejmowi projektu ustawy o nadaniu rządowi PRL bliżej nieokreślonych specjalnych uprawnień poddała w wątpliwość szczerość prowadzonych w tym czasie rozmów.
6) Te same wątpliwości budzi działalność propagandy starającej się wytworzyć psychozę narastającej fali strajkowej. Ocenia się powszechnie, że ten zafałszowany obraz sytuacji ma, podobnie jak w trakcie poprzedniej sesji Sejmu, stworzyć swoisty klimat społeczny wpływający na decyzje posłów.
7) Przypominam, że w dniu 30.10 (poprzednia sesja Sejmu) strajkowało ponad 250 000 osób zatrudnionych niekiedy w ważnych gałęziach gospodarki i wytwórczości. Obecnie ilość osób strajkujących zmalała więcej niż 10-krotnie. Strajk przynosi minimalne straty. Obejmuje on przejściowo niektórych pracowników naukowych. Zasadność tego protestu została potwierdzona przez najwyższe autorytety naukowe, w tym przez konferencje rektorów. Dotyczy on niezgodnego z projektem ustawy o szkolnictwie wyższym i praktyką przyjętą we wszystkich uczelniach kraju sposobu wyboru rektora Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Radomiu. Zdaniem Prezydium KK strajk ten jest sztucznie podtrzymywany. Mają również miejsce ukierunkowane na prowokowanie członków związku akcje inicjowane przez władze administracyjne różnych szczebli.
8) Wszystkie te elementy będące połączeniem faktów i towarzyszącej im propagandy stanowiły podstawę do opracowania przez przewodniczących regionów i Prezydium KK projektu stanowiska przekazanego do konsultacji wśród członków "Solidarności".
9) Trzeba jeszcze raz stwierdzić, że omawiany projekt nie jest odrzuceniem porozumienia narodowego. Jest on zwróceniem uwagi na to, że porozumienie narodowe jest możliwe w konkretnej atmosferze pokoju społecznego. Ten pokój społeczny zależy nie tylko od dyscypliny i daleko idącej samokontroli organizacji związkowych, które wierząc w rozwiązanie naszych podstawowych problemów na drodze rozmów z władzami PRL zawiesiły akcje protestacyjne. W znacznie większej mierze zależy on od decyzji i postępowania organów administracyjnych i kontrolowanej przez nie propagandy.
10) Zachowując nadzieję, że warunki tego pokoju społecznego zostaną przywrócone i utrzymane Prezydium KK stwierdza, że w takich warunkach osiągnięcie koniecznego porozumienia narodowego będzie jak i dotąd traktowane jako podstawowe zadanie programowe naszego związku.
Rzecznik Prasowy
Komisji Krajowej
Marek Brunne
Gdańsk, 7 grudnia 1981 r.
Poniedziałkowe oświadczenie Marka Brunne'a ma być ripostą na opublikowane dzień wcześniej oświadczenie rzecznika prasowego rządu. W gruncie rzeczy jest jednak interpretacją całkiem innego dokumentu - stanowiska zajętego przez Prezydium Komisji Krajowej i przewodniczących zarządów regionalnych "Solidarności" w Radomiu w dniu 3 grudnia. Tamto radomskie oświadczenie zbulwersowało opinię publiczną, gdyż jednoznacznie przekreśliło nadzieje na porozumienie i uspokojenie sytuacji w naszym kraju. Marek Brunne stara się je złagodzić - być może jest to rezultatem sobotniego spotkania Lecha Wałęsy z prymasem Polski arcybiskupem Józefem Glempem - jednakże nie czyni to sytuacji klarowniejszą. Oczywiście, wali we władzę, że wszystkiemu winna. Gdybym był na jego miejscu, prawdopodobnie postąpiłbym tak samo. Tylko w ten sposób przecież można odwrócić uwagę milionów członków "Solidarności" od tego, co dzieje się w kierownictwie związku. A tam od zjazdu w gdańskiej hali "Olivia" trwa nieustanna przepychanka i bezpardonowa walka o wpływy. Przypomnijmy sobie nie dawne ustąpienie z prezydium Janusza Onyszkiewicza albo wolty wyczyniane przez Andrzeja Gwiazdę. Trudno już nawet określić, gdzie przebiegają linie podziału i ile ich w ogóle jest. W tej chwili wydaje się jednak, że górę biorą radykałowie, zwolennicy metody "im gorzej tym lepiej". Oni to właśnie prą do konfrontacji. Chcą władzy za wszelką cenę - władzy w związku i władzy w państwie. Stąd rozbieżności i podziały. Ale o tym, że są rozdźwięki - w publikacjach związkowych cisza. Czasami tylko, gdzieś między wierszami, coś się przeciśnie...
A tymczasem jak inaczej, jeśli nie coraz większą właśnie rozbieżnością stanowisk, tłumaczyć fakt, że już po raz któryś z rzędu jeden oficjalny dokument kierownictwa związku jest w kilka dni później tłumaczony przez inny? Tak było przecież z uchwałą podjętą na listopadowym posiedzeniu KK, którą nazajutrz "łagodził" Lech Wałęsa. Tak jest i obecnie z oświadczeniem Marka Brunne'a.
To wszystko mąci obraz. Propagandziści "Solidarności" usilnie od wielu miesięcy dążą do utrzymania tego mętliku. Nie trzeba być psychologiem badającym reakcje tłumów, żeby wiedzieć, że w atmosferze chaosu wystarczy parę demagogicznych hasełek i masy pójdą na łeb, na szyję, choćby w przepaść.
Słowem: To, co w poniedziałek zrobił rzecznik "Solidarności" niczego nie wyjaśnia, a tylko podtrzymuje stan niepewności. Jest to człowiek wykształcony i zbyt doświadczony, aby nie wiedział, co podpisuje. Wydał mianowicie oświadczenie, które w nieco złagodzonej formie atakuje władze państwowe i jednocześnie znakomicie kamufluje radykalne zapędy związkowego kierownictwa. W dodatku oświadczenie to można dowolnie interpretować w zależności od tego, jak się rozwinie sytuacja.
Tymczasem Prezydium Komisji Krajowej po raz drugi w ostatniej chwili przełożyło termin kolejnego posiedzenia KK. Najpierw Komisja Krajowa miała się zebrać 1 grudnia, później - 8, teraz mówi się nieoficjalnie, że posiedzenie będzie 11. Oficjalny pretekst odwlekania "krajówki" - to potrzeba szerokiej "konsultacji" radomskiego "stanowiska". Propaganda związkowa nakręca "masowe poparcie" dla tamtego dokumentu. Czyli - radykałowie chcą mieć jeszcze trochę czasu.
MAREK RYBCZYŃSKI
Autor: Artur Śliwiński dla:
ik2018@pro-moc-ja.pl
Data: 20.09.2018
NARODZINY LIBERALNEGO KLANU. W OGNIU WALKI ZE SPOŁECZEŃSTWEM
|
Na wstępie przytoczymy
ideową przypowieść
przewodniczącego komisji sejmowej
z X kadencji Sejmu RP
(1989-1991) prof. Andrzej Zawiślak:
"Jeżeli w wiosce brakuje
jedzenia, to wszyscy rozsądni
mieszkańcy ostatni pokarm dają
myśliwemu, a nie dzieciom,
gdyż tylko myśliwy może przynieść
jedzenie do wsi. Tym myśliwym
w naszym przypadku
jest zakład pracy". Wygłasza to
profesor ekonomii, dopatrujący
się analogii między skrajnie ekstremalną
sytuacją prymitywnego
plemiona myśliwskiego i sytuacją
gospodarczą Polski.
Kryzys ekonomiczny zwiększa
obowiązki socjalne państwa
(o czym mówi się w ekonomii),
a tymczasem rząd Mazowieckiego
gwałtownie te obowiązki
redukował; w ten sposób wpędzając
w nędzę rzesze Polaków.
Problem bezrobocia został
sprowadzony do absurdu, który
trwa do dzisiaj. Nagminnie
ukrywa się rzeczywisty stan bezrobocia,
zwłaszcza w młodym
pokoleniu, a także jakość ofert
zatrudnienia (np. na umowach
"śmieciowych"). W "pakiecie
Balcerowicza" znalazła się ustawa
o zatrudnieniu (z błędem
w tytule, gdyż jej zapisy dotyczą
"walki z bezrobociem"). Zanim
omówimy niektóre z tych zapisów - nadal aktualne - warto
zastrzec, że wcześniej sygnalizowana
w niniejszym tekście
"ustawa o zasadach rozwiązywania
umów o pracę z powodu
trudnej sytuacji ekonomicznej
przedsiębiorstw" była cynicznie
propagowana jako ...pomoc dla
zakładów pracy i ... zwalnianych
pracowników. Może fałsz ten nie
byłby godny uwagi, gdyby nie to,
że stał się kamieniem węgielnym
późniejszej polityki socjalnej. |
(de facto stały się one ekspozyturami kapitału zagranicznego). W 1989 roku z inicjatywy rządu utworzono Agencję do Spraw Inwestycji Zagranicznych, która dysponowała prawem zwolnienia spółek z kapitałem zagranicznym z podatku dochodowego i z ceł na środki trwałe. Nikomu z ówczesnych przywódców politycznych nie przyszło do głowy, aby powołać do życia podobną Agencję do Spraw Inwestycji Krajowych. Następnie dyskryminacja polskich przedsiębiorstw przyjęła "innowacyjne" - legalne i nielegalne - formy. Posłużono się mianowicie kreacją chaosu prawnego, w którym zagraniczne korporacje stały się nietykalne. Z polskiej gospodarki urządzono pastwisko, na którym pasły się "święte krowy". Ten stan rzeczy utrzymuje się do tej pory. Do dnia dzisiejszego władze polityczne blokują reaktywowanie samorządu gospodarczego (działającego nawet w latach komunizmu).
Skąd bierze się z trudem
skrywana wrogość do zrzeszeń
gospodarczych i zawodowych?
Odpowiedzi na to pytanie możemy
się domyślić po przeczytaniu
następującego fragmentu podręcznika
z ekonomii prof. Stanisława
Głąbińskiego:
"Zrzeszaniu się ludzi i ich
środków materialnych zawdzięczamy
potężny rozwój górnictwa,
przemysłu, handlu, komunikacji, banków, ubezpieczeń,
w społeczeństwie nowożytnym.
Zrzeszanie się pracy i kapitałów
stworzyło z jednej strony
wielkie przedsiębiorstwa prywatne,
z drugiej zaś umożliwiło
powstawanie stowarzyszeń
wytwórczych, udziałowych,
konsumpcyjnych i innych,
współzawodniczących nieraz
z powodzeniem z przedsiębiorstwami
kapitalistów. Zrzeszanie
się przedsiębiorców wytworzyło
związki celem regulowania
produkcji, płac i cen (kartele)
oraz ściślejsze związki monopolistyczne
(trusty); ale równocześnie
zrzeszanie się zawisłych
pracowników i robotników podniosło ich silę i wpływy do równej
miary ze związkami przedsiębiorców.
W rozwoju zrzeszeń
widzą niektórzy socjologowie
i ekonomiści początek przeobrażenia
się całego ustroju gospodarczego
w system związków
spółdzielczych i zawodowych".
Czy tak trudno zauważyć,
że krajowe zrzeszenia gospodarcze
i zawodowe stanowiłyby
zbyt silną konkurencję dla
kapitału zagranicznego?
Zajrzyjmy za kulisy przemian.
W 1989 roku Polska była
głęboko pogrążona w dekadencji:
gospodarczo, społecznie, ideologicznie.
Dogmaty neoliberalizmu
były słabo rozpoznawane
(jeszcze nie został opublikowany
Konsensus Waszyngtoński, który zawierał dziewięć przykazań dla
neoliberalnej polityki gospodarczej).
Jednak dzięki staraniom
międzynarodowych instytucji
finansowych oraz pospiesznej
reedukacji wykładowców ekonomii
marksistowskiej neoliberalizm
rozprzestrzenia się w gospodarce
narodowej jak tkanka
rakowa.
Spostrzeżenie nie jest oryginalne,
za to sporo zyskuje dzięki
analizie historycznej. Przypomnijmy
podstawowy wniosek
z naszych analiz, iż w powojennej
Polsce nie istniał liberalny
nurt społeczny lub ekonomiczny.
W 1989 roku władzę polityczną
obejmują ludzie pozbawieni
zaplecza społecznego, ideowego
i politycznego, którzy "nie
wiadomo skąd się wzięli". Nie
wystarczy bowiem wykazać,
że był to skutek dramatycznej
sytuacji gospodarczej, czy powszechnego
wówczas niezadowolenia
społecznego, tak jakby
"byt określał świadomość". Rola
władzy politycznej nie może być
pomijana, zwłaszcza gdy jest to
rola destrukcyjna. Dlatego zanim
przejdziemy do ukazania, jak rosły
w Polsce aktywa klanu liberalnego,
trzeba usunąć kilka niedopowiedzeń.
Większość z nich
dotyczy zjawisk społecznych
i ekonomicznych.
Najważniejsze niedopowiedzenia
dotyczą polskiego przemysłu,
a dokładniej tego, co się
z nim działo. W styczniu 1990
roku zastanawia się nad tym
mocno zaniepokojony senator
prof. Włodzimierz Bojarski
(ekonomista):
Dokonane dotychczas przemiany
w Polsce znaczna część
społeczeństwa ocenia jako
niedostateczne i spóźnione.
Pozostawiają one czas i swobodę
dawnej nomenklaturze
partyjnej na dostosowanie się
i dobre urządzenie w nowych
warunkach kosztem reszty
społeczeństwa [...] Brak
choćby kilku spektakularnych
aktów sprawiedliwości w stosunku
do osób winnych tak wielkiego wyniszczenia i zubożenia
kraju".W końcu konkluduje:
przegrywamy wyścig
z czasem i historią.
Zacny profesor wówczas nie
domyślał się, że sprawy przybiorą
jeszcze gorszy obrót.
Inne niedopowiedzenie odnosi
się do popularnego stwierdzenia
"uwłaszczenie nomenklatury".
Nie chodzi o nadmierne
eksponowanie owego - fatycznie
dokonanego - uwłaszczenia,
ale o ukrywanie późniejszych,
znacznie bardziej wpływowych
beneficjentów rozgrabiania majątku
narodowego.
Chodzi przede wszystkim
o skutki fałszywej polityki gospodarczej.
Pierwszy, to skutek polityki
gospodarczej ostatnich dwóch
rządów komunistycznych. W drugiej
połowie lat osiemdziesiątych
ub. wieku polityka gospodarcza
stała się preludium do "neoliberalnego
przełomu", przynosząc władzy
komunistycznej dwa zatrute
owoce. Pierwszym z nich była
"nowatorska" ustawa o przedsiębiorstwach
państwowych, które
zyskały większą - lecz pozorną - autonomię, zaś druga - o wolności
gospodarczej. Obydwie ustawy
zdobyły uznanie ze strony naiwnej
opinii publicznej. Nikt nie
zastanawiał się, co one w istocie
znaczą (również później nikt się
nad sensem tych ustaw nie zastanawiał).
Przyjęto zatem, że były to
kamienie milowe do gospodarki
wolnorynkowej.
Nie zamierzamy nużyć Czytelnika
drobiazgowym omówieniem
tych ustaw. Musimy jednak
zaznaczyć, że pierwsza z tych
ustaw umożliwiała dyrektorom
przedsiębiorstw państwowych
samodzielne zawieranie transakcji
handlowych, naturalnie
z wieloma ograniczeniami. Druga
ustawa umożliwiała – teoretycznie
wszystkim osobom
– podejmowanie działalności
gospodarczej. Gdy złożymy razem
obydwie ustawy, okaże się,
że dyrektorzy przedsiębiorstw
w tej fazie byli najważniejszymi
aktorami zapoczątkowanych przekształceń ustrojowych.
Dysponowali bowiem (znowu - z wieloma ograniczeniami) podażą
środków produkcji oraz dóbr
konsumpcyjnych. Sytuacja stała
się niezwykle korupcjogenna.
Jak grzyby po deszczu pojawiały
się przedsiębiorstwa i fundacje
zajmujące się pośrednictwem
handlowym między przedsiębiorstwami
państwowymi i finalnymi
odbiorcami ich produktów.
Do tego dochodziła działalność
prywatnych handlowców zajmujących
się importem, ale to
był margines. Silny wzrost cen
oznaczał, że zyski tych pośredników
handlowych pochodziły
głównie ze zdyskontowania różnicy
między ceną zakupu i ceną
sprzedaży, czyli ze spekulacji
(niech żyje spekulacja! - to hasło
trawi mózgi wielu Polakom
także dzisiaj). W tym powszechnym
spekulacyjnym procederze
dyrektorzy przedsiębiorstw (oraz
ich krewni i zaufani) dlatego
znaleźli się w uprzywilejowanej
sytuacji. Mogli jednocześnie stać
po obydwu stronach lady: raz
jako sprzedawcy, dwa jako pośrednicy
handlowi. Głośny był
przypadek, gdy oddzielone od
siebie płotem fabrycznym dwa
wcześniej kooperujące przedsiębiorstwa
państwowe korzystały
z pośrednika mającego siedzibę
oddaloną od nich o czterysta kilometrów.
Ten fenomen nazywamy
pierwszym "uwłaszczeniem nomenklatury".
Niektórzy czytelnicy
mogą nadal zazdrościć jej
znakomitych okazji wzbogacania
się. Ale nie był to koniec historii.
Wszystko działo się pod "troskliwą
opieką" ówczesnych władz
politycznych, z czynnym udziałem
wysokich funkcjonariuszy
partyjnych. Wiemy o tym dostatecznie
dużo.
Poczynania "wyzwolonych"
dyrektorów miały niestety jeden
słaby punkt. Zarówno wcześniej,
jak później w okresie rządów
Tadeusza Mazowieckiego, funkcjonował
rozbudowany w latach
komunizmu system inwigilacji
dyrektorów przedsiębiorstw (nie
należy zapominać, czym był system
komunistyczny). Z reguły
kierownikiem kadr w przedsiębiorstwie
był funkcjonariusz SB
(czasem naśladowano wzory sowieckie,
według których pierwszy
zastępca dyrektora również
powinien być dobrze umocowany
w strukturach służby bezpieczeństwa).
Dlatego skorumpowanych
dyrektorów w krótkim czasie zapędzano
do współpracy ze służbą
bezpieczeństwa jak stado baranów.
Może warto przytoczyć autentyczny
przykład. Do dyrektora
naczelnego przychodzi nieznajomy
z przezroczystą torbą wypełnioną
dolarami. Wykłada dolary
na biurko dyrektora i zamawia
dużą partię poszukiwanych
na rynku artykułów gospodarstwa
domowego. Dyrektor sprzeciwia
się, na co nieznajomy wybucha
głośnym śmiechem: przecież
wszyscy widzieli, jak wchodziłem
do pańskiego gabinetu z torbą
pieniędzy. Czy ktoś uwierzy,
że nie wziął pan łapówki?
Po pierwszym "uwłaszczeniu
nomenklatury" - pod kontrolą
i opieką służby bezpieczeństwa - nastąpiło więc drugie, znacznie
potężniejsze uwłaszczenie. Kto
przeczytał dwa poprzednie fragmenty
publikacji łatwo zrozumie,
że debata sejmowa w dniach 27-29 grudnia 1989 roku dotyczyła
w istocie rzeczy ataku rządu
na przedsiębiorstwa państwowe
i odsłaniała przygotowania do
prywatyzacji. Atak ten był dla
dyrektorów przedsiębiorstw państwowych
silnym wstrząsem.
Dyrektorzy otrzymali jasny sygnał,
że ich kariery są praktycznie
skończone. Marny byłby ich los,
jeżeli nie weszliby na samodzielną
ścieżkę biznesową (na szczęście
możliwości spekulacji były
coraz większe). Również inwigilujący
ich oficerowie nie pozostali
bezczynni, lecz śmiało wysunęli
się na czoło powstających
środowisk biznesowych.
Paradoks polegał na tym,
że dla rządu oraz ukrytych za nim
zagranicznych interesów gospodarczych był to niezamierzony
efekt (ich bezmyślnego ataku
na przedsiębiorstwa państwowe) - niechciana "prywatyzacja".
Ponieważ rząd Mazowieckiego
reprezentował zasadniczo
inne interesy gospodarcze,
znalazł się wówczas w trudnej
sytuacji. Za wszelką cenę starał
się wyprzedzić nomenklaturę
w "procesie prywatyzacyjnym".
Rozpoczął zatem wojnę podjazdową
z rozwijającymi się grupami
nomenklaturowego biznesu.
Z wielkim pośpiechem zaczął
wprowadzać własny "program
prywatyzacyjny".
Dzisiaj trudno stwierdzić,
czy hasło szybkiej prywatyzacji
wynikało z obawy, że rządowa
prywatyzacja okaże się
„musztardą po obiedzie”. Wiele
na to wskazywało. Zwłaszcza
następująca wypowiedź premiera
z pierwszego posiedzenia
Sejmu w 1990 roku:
Nie jesteśmy przeciwni instytucji
spółek, gdyż uważamy je
za wypróbowany sposób organizowania
działalności gospodarczej.
Ale nie możemy
jednak pozwolić, aby za parawanem
spółek z przedsiębiorstwami
państwowymi trwało
łatwe i na koszt społeczny
przemieszczanie się osób objętych
nomenklaturą do prywatnych
interesów połączonych
z wyprzedażą majątku
narodowego za bezcen.
Takich faryzeuszy, którzy
później cynicznie wyprzedali
majątek narodowy za bezcen
było wielu.
Piszemy o ogólnej tendencji,
jak zwykle obfitującej w różne
odchylenia i nieudane eksperymenty.
Sytuacja w Polsce dla
nikogo nie była klarowna, toteż
większość ludzi gubiła się
w gąszczu nadzwyczajnych wydarzeń.
Tendencja okazała się
jednakże trwała. Każdy kolejny
rząd wprowadzał jak najszybciej
kolejny program prywatyzacyjny.
Sądząc z przebiegu historii,
każdy kolejny program był dla
kraju coraz gorszy.
Na czym polegał konsensus
między kolejnymi generacjami
szarańczy "zimą i latem"?
Jak wypracowano i stosowano
zasady podziału łupów? W początkowym
okresie dominowała
mieszanka współpracy i konkurencji,
naiwności i nieufności.
A co było dalej?
Na te pytania odpowiemy
w kolejnych fragmentach publikacji.
Tutaj jedynie możemy
uprzedzić Czytelnika, że odpowiedzi
są niezbędne dla poznania
charakteru oraz składu
osobowego klanu liberałów
w Polsce.
Autor: MONITOR DOLNOŚLĄSKI - Wrocław 16.12.1981, 17.12.1981 - Pismo czasu stanu wojennego dla:
województw: jeleniogórskiego, legnickiego, wałbrzyskiego i wrocławskiego
Przeciętnemu Polakowi "Monitor" kojarzy się z czymś urzędowym, skierowanym od władzy do społeczeństwa. Jest to zrozumiałe, bo od 1918 r. "Monitor Polski" to pismo urzędowe. Ogłasza teksty uchwał Sejmu i Rady Ministrów oraz zarządzenia naczelnych i centralnych organów państwa. Ale mamy w naszej historii również
innego "Monitora", bez tego przymiotnikowego uzupełnienia, o charakterze zupełnie odmiennym od swego urzędowego następcy.
Po "Merkuriuszu Polskim Ordynaryjnym"; pierwszej w naszym kraju gazecie, "Monitor" był następnym kamieniem milowym w historii prasy polskiej: nawet więcej, w rozwoju myśli społecznej i politycznej, w dziejach kultury. Inicjatorem i protektorem czasopisma był król Stanisław August Poniatowski, a pierwszymi redaktorami biskup Ignacy Krasicki i ksiądz Franciszek Bohomolec. Tytuł nawiązywał do tak zwanego małego "Monitora", którego kilka numerów wydał parę lat wcześniej Adam Czartoryski.
21 marca 1765 r. ukazał się w Warszawie pierwszy numer czasopisma pod takim tytułem. I odtąd przez dwadzieścia lat trafiało ono do rąk co światlejszych czytelników stolicy i kraju. Początkowo raz, a potem dwa razy w tygodniu. Po kilku latach zmienili się redaktorzy, pozostał jednak "Monitor" głównym pismem społeczno-politycznym polskiego Oświecenia. Odegrał wielką rolę w kształtowaniu świadomości narodowej, zrozumieniu potrzeby reform i naprawy Rzeczypospolitej.
Charakterem nawiązywał do angielskich pism zwanych moralnymi, głównie "Spectatora" - http://www.spectator.com.pl/ - https://www.spectator.co.uk/. Głosił oświeceniowe idee racjonalizmu, liberalizmu, tolerancji. Piętnował nieuctwo i warcholstwo. I robił to w sposób przyciągający czytelnika - felietonem, gawędą, a także formami, które dziś określilibyśmy jako artykuł publicystyczny, rozprawę, esej.
Nie bez powodu przypominamy ten fragment historii sprzed dwu stuleci. Nasze pismo czasu stanu wojennego także nosi słowo "Monitor" w tytule. Nie przypisujemy sobie równie wielkich ambicji, pragniemy jednak jego wzorem dobrze służyć krajowi i społeczeństwu.
REDAKCJA
PN3: Salon Dziennikarski - Gadowski, Kolanek, Korkuć, Piekarczyk, Stankowski, Trzmiel, Wieczorek -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz